Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Torem przechodził pociąg, a z za jego okien rozbawieni pasażerowie machali im porozumiewawcze rękoma.
Oni jednak tego nie widzieli.
Do Warszawy wracali wolno. Prowadził Andrzej. Po raz drugi wobec tej kobiety stwierdził istnienie siły, która — nawet wszechwładny mózg zmusza do posłuszeństwa, przed którą nawet wola cofa się pobita.
Nazwał to w myśli „żywiołem“. I uważał się za usprawiedliwionego.
Teraz opowiadał jej o swoich przeżyciach w Afryce, gdzie nieraz stawał twarzą w twarz ze śmiercią. Dzicy są podstępni i drapieżni, żołnierze z Legji Cudzoziemskiej lubią absynt i również nie odznaczają się łagodnością obyczajów. Podczas polowań niejeden turysta stracił życie.
— Ja jednak jakoś zawsze szczęśliwie wydobywałem się tarapatów. Pamiętam, gdy podczas samumu na pustyni porzucili mnie beduińscy poganiacze wielbłądów i cztery dni błąkałem się po rozpalonych piaskach, kiedy już zupełnie siły mnie opuszczały, a położenie się na piasku oznaczało śmierć, powtarzałem sobie: — Nie mam zwyczaju umierać! I to mnie trzymało. Wreszcie spotkałem karawanę arabską i dowieźli mnie do Biskry. Gdy po paru dniach przyszedłem do klubu, gdzie miano mnie już za nieboszczyka, na zapytania: — więc żyjesz? — odpowiadałem, że nie mam zwyczaju umierać. To się tak podobało znajomym, że odtąd powtarzano to w Biskrze, w Algierze, a nawet w Sudanie pewien Anglik, gdy mu się przedstawiałem, powiedział:
— Ach, tak? Pan Dowmunt, który nie ma zwyczaju umierać?
Lena śmiała się i łasiła się do niego. Mówili o jego mieszkaniu. Jutro, pojutrze będzie już gotowe. Wypytywała go o szczegóły urządzenia i cieszyła się jak dziecko. Przed rogatką przesiedli się i Lena odwiozła go do hotelu.
Andrzej czuł się lekki, jakby mu ciężar spadł z pleców. Wydawał ostatnie polecenia, kupował dywany, kry-