Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

daj pan parę krzaczków i drzewek dla dekoracji, a zobaczymy, czy nie rzucą się na siebie z pazurami, wyrywając obgryzione kości.
— I tak patrzą na siebie z nienawiścią. Wbijają sobie łokcie w żołądek, opryskując się wzajemnie sosami. I wie pan, dziwię się, poco właściwie takie fixy się urządza.
— Obowiązek towarzyski.
— Czyli — zakonkludował Andrzej — w pewnym ustalonym dniu oddaje się dom na łup gromady ludzi którzy zaśmiecą całe mieszkanie, objedzą się, upiją, wynudzą się i pójdą spać, przerywając sobie czkawką złośliwe uwagi o gopodarzach?
— Mało tego. Jeszcze ten i ów zabierze jaki drobiazg „na pamiątką“. Widelec, łyżeczkę, kryształ, talję kart, cygara.
— Eee, czy pan nie przesadza?
— Niech pan mi wierzy. Mam praktykę. Niedalej, jak przed godziną sam widziałem, jak jeden pan świsnął w bibljotece srebrny nóż do rozcinania kartek.
Oczywiście? Zawiadomił pan o tem gospodarza?
— Jakiego gospodarza? — zdziwiła się kopulasta czaszka.
— No, prezesa Kilcza.
— Cha, cha, cha! — roześmiał się tęgi pan — przepraszam pana najmocniej. Pan pozwoli, że się przedstawię, jestem Kulcz.
Dowmunt speszył się nieco. Pokrywając uśmiechem zmieszanie, wymienił swoje nazwisko.
— A to pan?! — zawołał prezes. — Mówiła mi żona… Bardzo mi przyjemnie. Bardzo. Ale może pan coś przekąsi? Proszę do jadalni.
Obaj wybuchnęli śmiechem.
— Ale, wie pan co? — zawołał Kulcz. — Mam myśl. Pan pewno też jest głodny? Chodźmy do sypialni żony i ja każę tam przynieść nam kolację. To jest jedyny pokój w całym domu, gdzie niema gości.
Andrzej nie chciał jeść i już miał zamiar stanowczo