Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Umilkły rozmowy, w drzwiach zrobił się tłok, gdzie wśród sapania raz po raz padało zdenerwowane „przepraszam“, modulowane od prawie uprzejmego ostrzeżenia, aż do oburzonego imperatywu.
Szczęśliwcy, zajmujący czoło pochodu, wydostawszy się ze ścisku, biegiem dopadali stolików, które po chwili zostały szczelnie obsadzone. Lecz tłum dalej napływał, zapychając jadalnię.
Ci, którzy nie mogli dosięgnąć stołu, chytrze wciskali się bokiem, wzywając głosem wołającego na puszczy swych szczęśliwszych znajomych i przyjaciół.
Naiwni! Głos ich ginął w mlaskaniu, w brzęku szkł!a i widelców.
Zdaleka białe stoły wyglądały, jak tłuste gąsienice, ludzie, jak mrowie owadów, które je obsiadło.
Dowmunt patrzał na to żerowisko z uśmiechem.
Został w salonie. Zbyt był oszołomiony zmysłowym wstrzsąem, jaki przeżył, tańcząc z Leną. Zrozumiał, że zapadło już postanowienie. Zapadło poza ich wolą, bez udziału słów, bez świadomości mózgu. Nie potrafił nawet myśleć o tem, nie umiał wystąpić z jakiemkolwiek pytaniem wobec decyzji, jaka powstać musiała gdzieś, w głębi niepodległych kontroli ośrodków nerwowych, musiała, gdyż była naturalnym wynikiem przenikania się ich fluidów, jak naturalnym wynikiem połączenia dwóch prądów jest iskra.
Poprostu przyjął do wiadomości nowy stan rzeczy i wiedział, że ona czuje to samo.
Szukał jej teraz wzrokiem w żerującym tłumie, gdy podszedł doń tęgi pan o kopulastej czaszce.
— Czy i pan podziwia to apetyczne widowisko?
Rzeczywiście, — odrzekł Andrzej — Jak pan sądzi: ile tygodni ci ludzie głodowali?
Tęgi jegomość zaśmiał się pobłażliwie.
— Tak, tak, panie… I wie pan, że ja lubię na to patrzeć. Ze względów dydaktycznych.
— Walka o byt?
— Właśnie. Zdejm pan z nich smokingi i suknie,