Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niema.
— A może woda zerwała łańcuch?…
— Gdzie ten rybak mieszka?
Teraz Janek biegł przodem. W chatce świeciło okno. Wpadli do niskiej izby. Stary siedział przy stole nakrytym kraciastą płachtą.
— Gdzie „Rusałka“?
— A toż, Boże odpuść, pani wasza pojechała…
Mówił coś jeszcze, lecz Andrzej nie słyszał poszczególnych słów. Nagle uderzyła go świadomość, że ten oto stary pozwolił Ewie przed samą burzą popłynąć na morze.
Krew mu nabiegła do oczu. Chwycił starego za ramiona, aż ten skręcił się na ławie:
— Łotrze! Jak mogłeś pozwolić! Łotrze!…
Stary zajęczał z bólu.
Janek targnął Andrzeja za rękę.
— Ratować, Andrzeju, trzeba prędzej ratować!
Nagle Dowmunt oprzytomniał. Działać! Tak! Trzeba zaraz zorganizować epspedycję ratunkową!
Zabrali starego i zaczęli biegać od chałupy do chałupy. W ciasnej uliczce zebrało się kilkunastu rybaków.
Po całej osadzie poszła straszna wieść. Przerażeni letnicy zbierali się grupkami. Koło naradzających się rybaków rósł tłum.
W środku Dowmunt, zziajany, jak trup blady, prosił, zaklinał, błagał, groził, jego rozdzierający głos, jak nóż wbijał się w ponury huk morza…
Ludzie! Na miły Bóg! Ratujcie! Trzeba przecież mieć litość w sercu! Jeszcze zdążymy. Cztery, trzy chociaż trzy kutry!… Ratujcie!
Kaszubi posępnie kiwali głowami.
— Panie — rzekł jeden — stary jestem i nic mi po życiu, ale to nawet grzech na pewną śmierć iść. Ani jeden kuter nie przetrzyma. Pewna śmierć.
— Ludzie, zapłacę! Dużo zapłacę! Dam miljon!