Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łam. Nigdy! Więcej pani powiem: gdybym miała drugi raz się narodzić, drugi raz rozpocząć życie, niczegobym bardziej nie pragnęła, jak powtórzenia się tej cudnej wiosny, tej najcudowniejszej wiosny… Bodaj za cenę tzynastu lat męki Bodaj!
— I jakto — rozszerzyły się oczy Marty — Andrzej porzucił panią z dzieckiem?
— Nie, o nie! On tego nigdyby nie zrobił, jak go pani może posądzić!? Andrzej nie wiedział, bo wówczas, gdy nagle wyjechał do umierającego ojca i ja jeszcze nie wiedziałam, nie rozumiałam. Byłam przecie prawie dzieckiem. A później… później przyszła wojna, rozdzieliła nas i już nie mógł wrócić… Nawet nie pożegnaliśmy się… Gdy Michał go wezwał do Ostapówki, gdy ujrzałam go po trzynastu latach, myślałam, że mi serce pęknie ze szczęścia, a kiedy zobaczyłam, że i on mnie kocha, że i w nim nie umarło dawne uczucie — błogosławiłam los i całowałam ślady jego nóg na podłodze, rozumie pani?
Płonęły jej oczy i wargi drżały.
— Rozumie pani, co to jest miłość? Miłość, to wszystko, to świat, to życie! To stokroć więcej niż życie, bo kochać, to znaczy umieć wyrzec się i szczęścia i życia dla szczęścia człowieka kochanego. Rozumie pani?
Marta pochyliła głowę:
— Rozumiem… rozumiem, bo… bo i ja go tak kacham.
Zaległo milczenie. Patrzyły sobie w oczy.
— I ja go tak kocham, — odezwała się znowu Marta ale teraz wiem, że on kocha panią i wiem, że ja stoję na drodze jego szczęścia… Ciężko, bardzo ciężko… ale ma pani rację, kochać, to znaczy umieć wyrzec się człowieka kochanego… Proszę pani — łzy jej napływały do krtani — ja… ja… zejdę z jego drogi. Niech… niech…
Drgały w niej wszystkie nerwy, oczy napełniały się łzami. Tak trudno było mówić. A jednak trzeba. Czem-