Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cóż ja jestem winna? Nic nie wiedziałam i dotychczas nic nie wiem. Andrzej mi nigdy ani jednego słowa nie powiedział, a nie mogę patrzeć, jak strasznie on cierpi…
— Cierpi przez panią. Czy pani tego nie widzi?
— Nie, nie wiedziałam. Dopiero onegdaj spotkałam na ulicy tego chłopca. To syn pani, prawda?
— To syn Andrzeja.
— Wiem. Nie może być inaczej. Odrazu poznałam. Mam w domu portret Andrzeja z czasów, gdy był w tym wieku. Nie mogłam nie poznać. Podobni są w najdrobniejszym rysie… Nic nie wiedziałam i poszłam za nim. Tu w bramie przeczytałam na tablicy nazwisko pani… Świętej pamięci Michał Żegota był pani mężem, czy bratem?… Wiem, że od dnia jego śmierci nieszczęście weszło w nasz dom… w moje życie…
— Od dnia śmierci Żegoty poraz pierwszy od trzynastu lat, słyszy pani, od trzynastu lat!… weszła w moje życie nadzieja szczęścia, nadzieja odzyskania człowieka…
Wzruszenie zacisnęło jej gardło.
— Kocha go pani? — cicho zapytała Marta.
— Boże! Czy go kocham! Wszystką krew oddałabym za sekundę jego uśmiechu, za sekundę jego radości… Na koniec świata poszłabym za nim… Och, czy pani myśli, że mogłabym udźwignąć te trzynaście strasznych lat, gdyby nie jego syn? Czy pani wie, co to znaczy kochać? Czy pani pojmie, co to jest być żoną, trzynaście lat żoną człowieka, do ktróego nie czuje się nic, literalnie nic, oprócz żalu, żoną człowieka, za którego wychodzi się zamąż jedynie dlatego, że był on przyjacielem tamtego. Cóż pani może o tem wiedzieć!?
— To była pani pierwsza miłość?
— Niema pierwszych i drugich miłości. To była moja jedyna miłość i pozostanie jedyną. Jakże mogłoby być inaczej? Niemal dzieckiem byłam wówczas, gdy go pokochałam i gdy on mnie pokochał. Oddałam się mu cała, bez chwili wahania. I nigdy tego nie żałowa-