Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wizytą lokaj oświadczył, że państwa niema w domu. pan jeszcze nie wrócił z klubu, a pani z teatru.
— Zaczekam — rzucił Dowmunt i zaczął przemierzać nerwowym krokiem szeroką przestrzeń hallu.
Myśl jego stopniowo powracała do normalnego biegu. Wrażenia stygły, logika formowała wnioski. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z całą dokładnością z impulsu, który mu kazał tu przyjechać.
Tak, zbyt mało zostawało czasu. Jutro ten łotr złoży zeznanie i Lena zostanie aresztowana. Czy tylko Lena? Przecie, przynajmniej póty, póki sprawa się nie wyjaśni mogą i jego osadzić w więzieniu. Plan działania był prosty. Lena musi natychmiast wyjechać. Najlepiej zagranicę…
Spojrzał na zegarek: dobiegała północ.
Wreszcie przyszedł Kulcz. Obecność Dowmunta wprawiła go w zdumienie. Ten zaś za wszelką cenę usiłował rozmową wytargować jeszcze kilka minut. Może wróci Lena. Lecz Lena nie wracała i sytuacja stawała się śmieszną.
Nie było innego wyjścia. Trzeba było Kulcza wtajemniczyć w zewnętrzne szczegóły afery.
Dowmunt zaczął mówić. Wiedział, że mówi do człowieka opanowanego, przezornego i sprytnego. Twarz prezesa nabierała apoplektycznej barwy, krótkie, rudym włosem upstrzone palce nie ustawały w nerwowym ruchu.
Po kwadransie, gdy Dowmunt zamilkł, wycedził:
— Nie będę pytał, czy pan był kochankiem Leny czy nie… Jesteśmy obaj poważni ludzie i wiemy co to jest prawo życia. W każdym razie dziękuję panu, że mię pan ostrzegł.
— Więc pan żonę wyśle zagranicę?
— Naturalnie. Ale to nie załatwi sprawy Jeżeli ten szpieg zezna, że Lena…
Przygryzł wargi i wbił wzrok w oczy Dowmunta:
— Jedynem uratowaniem mnie i mego domu od kompromitacji i skandalu, byłoby, żeby nic nie zeznał…