sposobu bycia. Cicha, troskliwa, dyskretna, nienarzucająca się. Nawet nie telefonowała doń do biura.
Tak się już do tego przyzwyczaił, że pewnego wieczora, gdy podniosłszy słuchawkę poznał głos żony — przestraszył się. Był przekonany, że musiało się coś stać niezwykłego. Zresztą głos drżał wyraźnie, a słowa zdawały się potwierdzać obawy.
— Andrzeju. Proszę cię, przyjdź zaraz, ale natychmiast.
Miał właśnie bardzo ważną konferencję:
— Co się stało?
— Nie mogę mówić przez telefon. Przyjdź natychmiast. Koniecznie.
— Dobrze. Za pięć minut będę.
Odłożył słuchawkę.
— Panowie wybaczą. Jestem w nagłej sprawie wezwany do domu. Za kwandrans wrócę. Zresztą, może przełożymy rozmowę na jutro?
Zgodzili się i Andrzej szybko wybiegł. W głowie roiły się domysły. Serce ściskał niepokój. Ewa?… A może Zacharewicz wygadał się… Nie… nie… Irena?…
Zapomniał kluczy i musiał zadzwonić. Drzwi uchyliła Marta, lecz łańcuch zdjęła dopiero wówczas, gdy ujrzała męża.
— Co się stało?
Była blada i wzburzona, Chwyciła go za ramię:
— Stanisław…
— Twój brat? Co?
— Jest tutaj.
— Jakto?
— Wyprawiłam służbę… Boże! Boże!…
— Skąd się tu wziął?
— Nie wiem… Przyszedł… Telefonowałam też po Romana.
— I czego chce?
— Chce bym go ukryła! Boże! Co robić?…
Andrzej nic nie od powiedział. Na czole zarysowały się węzły żył. Zdjął futro.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/236
Ta strona została skorygowana.