Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pomimo zbliżającej się trzydziestki i różnorodnych przeżyć, Ewa zachowała usposobienie świeże, w niektórych przejawach wręcz dziecinne. Co zaś dotyczyło rozmaitych praktyczności życia codziennego, przedstawiało to dla niej trudności, wobec których stawała bezradna.
W tych warunkach Andrzej musiał zająć się wszystkiem: szkołą Janka, służbą, podatkami, komornem, słowem temi drobnemi sprawami, których nie chciał poręczyć żadnemu ze swoich urzędników. Zresztą obowiązki względem Bagateli były mu raczej wytchnieniem.
Codziennie przesiadywał tam po parę godzin, czy to naradzając się z Ewą, czy rozmawiają z Jankiem. Te rozmowy obracały się wkoło stosunków gimnazjalnych, nowych kolegów i nowych nauczycieli. Chłopiec był niezwykle rozwinięty i często aż zdumiewał Andrzeja prostolinijnością myślenia i trafnością obserwacji. Szybko się zaaklimatyzował w nowych warunkach i czuł się w nich całkiem na swoich nogach.
Zwykle, gdy gawędzili ze sobą, Ewa siedziała przy lampie i haftowała jakąś serwetkę. Kiedy jednak pewnego dnia musiała pójść dać dyspozycje służącej, Janek półgłosem powiedział:
— Proszę pana, chciałem się pana poradzić, co mam zrobić?
— No, cóż takiego?
— Tylko proszę mamusi nie mówić, bo to zmartwiłoby ją. Dobrze?
— Dobrze, Janku, więc?
— Dzisiaj jeden z kolegów, Józek Jarocki, pokłócił się ze mną o to czy Marconi… Słowem twierdził, że Marconi przesłał z Genui do Sidney energję elektryczną, którą paliły się lampy. Przecie to nonsens? Prawda? On przesłał tylko tyle prądu, by włączyć kontakt z elektrowni w Sidney. Prawda?
— To wy na takie tematy kłócicie się?
— Ach, na wszystkie. Jarocki wogóle jest ignorantem. Naprzykład nie wie, kto w imieniu Polski podpisał traktat wersalski! Cała klasa z niego się śmiała. Ale