Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Marta długo tej nocy płakała.
A nocy takich miało być wiele.
Andrzej zrywał się o świcie, a wracał coraz później. Zrzadka tylko wpadał na obiad do domu i kiedy o czwartej popołudniu zadźwięczał telefon, Marta z drżeniem podnosiła słuchawkę. To znowu dzwoni Andrzej, że na obiad nie przyjdzie. Z początku on dzwonił, a później jego sekretarka.
Marta nienawidziła tego głosu i w końcu przestała odbierać telefony. Tylko Piotr stawał w progu buduaru i powtarzał codzienny meldunek:
— Jaśnie pan kazał zawiadomić, że na obiedzie dziś nie będzie.
Marta kiwała głową, a Piotr wychodził i za drzwiami rozcierał sobie pięścią oczy:
— Źle się poczyna dziać w tym domu.
Wieczorami schodził na długie rozmowy z szoferem, a szofer dziwne rzeczy opowiadał. Opowiadał, że pan zachowuje się niezrozumiale, że razu pewnego odprawił samochód, a on, szofer, sam widział na własne oczy, jak pan wsiadł zaraz do taksometru i pojechał w stronę Marszałkowskiej. Czemuż nie jechał własnym samochodem?
Rozważali różne ewentualności, lecz jedynym wnioskiem, do którego doszli, była to decyzja, żeby o wszystkiem ani kucharce, ani młodszej, ani „mrumru“, bo zaraz do pani się doniesie, a ta, biedactwo, na śmierć się zamartwi.
A tymczasem Dowmunt pracował. Pracował z pasją, nie dając sobie minuty wytchnienia. Przerobił z gruntu cały budżet firmy, wykłócał się z doktorem Grzesiakiem o każde pięć złotych. Zrezygnował z całego szeregu prac inwestycyjnych, plan rozbudowy sieci stacyj węglowych zmniejszył do jednej trzeciej, ku rozpaczy profesora Huszczy przekreślił niemal wszystkie jego ratynieckie plany.
— Ratyniec już w tym roku musi dać dochód! — powtarzał uparcie.
Później kazał sobie przedłożyć listę personelu firmy,