Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie, jak tuberoza… Tak: jeżeli Ewa jest storczykiem, to Lena jest tuberozą, a Marta różą…
Uśmiechnął się:
— Bawię się w porównania sztubackie.
Pociąg wlókł się niemiłosiernie. Na stacjach stał tak długo, że można było sądzić, że wogóle dalej ruszyć nie zamierza. W wagonie było pusto. Dopiero na jakimś małym przystanku do przedziału Dowmunta wsiadł gruby Żyd, cierpiący na astmę.
— Może panu szkodzi dym papierosa? — zapytał Dowmunt.
— Bynajmniej. Pan będzie łaskaw. Ja sam palę. Tylko moja astma nie znosi zapachu żyta. Nawąchałem się i teraz mam atak.
— Żyta? — zdziwił się Dowmunt.
— Tak, proszę pana. Czego ja już nie robiłem. I do Berlina jeździłem leczyć się i do Holandji i do Szwajcarji i nie mogę pozbyć się tej idjosynkrazji mego organizmu do żyta. I to właśnie najśmieszniejsze, że do żyta.
— Dlaczego najśmieszniejsze?
— Bo ja jestem kupcem zbożowym.
— Aha!…
— Od dziecka robię w zbożu.
— No i jakże interesy?
— Źle — skrzywił się kupiec — ceny pod psem, a urodzaj zapowiada się na dobitek ogromny.
— Tak pan sądzi? A z czego pan wnioskuje?
— Z różnych rzeczy. Mam, proszę pana, praktykę. Czy po trzydziestu latach nie można mieć praktyki?…
— A konkurencja nie dokucza?
— Przepraszam pana, a skąd może być konkurencja? My sobie w zgodzie żyjemy. Jeden ma ten rejon, drugi — tamten. Skąd konkurencja?
— Słyszałem, — zaryzykował Andrzej — że jakaś polska firma buduje elewatory i ma zamiar na wielką skalę handel zbożem prowadzić.
Żyd uśmiechnął się dobrotliwie: