Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Od Janka dowiedział się, że jest bardzo osłabiona. Musiał jednak z nią się zobaczyć, by omówić kwestję mieszkania i szkoły, do której w stolicy chciałaby oddać chłopca.
Pokój był cały błękitny.
Przywitała go nikłym uśmiechem:
— Właściwie mówiąc, nic mi nie jest i mogłabym wstać.
Zaprotestował. Lepiej jest odpocząć, choćby tydzień, niż później ponosić przykre konsekwencje. Zresztą niema nic pilnego.
Opowiedział, co załatwił w Łucku. Adwokat mówił że bardzo łatwo znajdzie dzierżawcę. Tymczasem może gospodarować ekonom. Co do Warszawy, Ewa nie miała żadnych życzeń. Będzie dobrze tak, jak Andrzej obmyśli.
Znowu starannie unikali mówienia sobie po imieniu i nie schodzili z tematów praktycznych. Było to nad wyraz męczące dla obojga, tembardziej, że szybko się wyczerpały, a rozstać się było tak trudno.
— Za dwa tygodnie w każdym razie mieszkanie będzie gotowe i można będzie przyjechać — powiedział Dowmunt i jednocześnie pomyślał, że dwa tygodnie to bardzo długi okres czasu.
Zamienili jeszcze kilka zdań i Andrzej wstał.
W milczeniu ucałował jej rękę… Małą podłużną rękę o atłasowej skórze…
Jeszcze teraz, siedząc w sankach, czuł na wargach jej drżący dotyk. Nigdy w życiu nie widział rąk tak pięknych i tak plastyczną mających wymowę. Nigdy nie widział rąk, któreby subtelniej charakteryzowały usposobienie, charakter, zamiłowania i niemal każdą myśl, posiadającej je istoty.
Nadbiegły porównania. Lena?… Marta?… Irka?… Inne?… Nie — żadna z nich. Ewa jest jak storczyk. Właśnie, jak storczyk. Leśny storczyk, wysmukły i skromny, pachnący mocno, odurzająco, ale nie tak natarczy-