Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

racji poprawił mu się humor. Śledź, barszcz, gęś z jabłkami — jakie to dobre po francuskiej kuchni, do której przez lat dziesięć nie mógł nabrać przekonania.
Jednocześnie spostrzegł, że jego opalenizna robi furorę. Przyglądano mu się — zwłaszcza kobiety — zawzięcie i dość natarczywie.
Nie siedział długo, bo musiał przebrać się i pojechać do Truszkowskich.
Na Chmielnej dowiedział się od stróża, że nie ma poco iść na czwarte piętro, „bo takie mieszkali, ale już trzy czy cztery roki jak wyprowadzili się na Wolę“. Nawet miał zanotowany adres „bo to dla kumornika musioł wysukać“.
Młynarska, brudna czarna uliczka, odrapana kamienica, strome schodki w drewnianej parterowej oficynie. Wejście przez kuchnię.
Przyjęli go serdecznie.
Oboje naprzemian zasypywali go tysiącem pytań i podsuwali wszystkie krzesła. Odpowiadał z uśmiechem na co dziesiąte „czy kuzyn?“, „jak kuzyn?…” Później zaczęli mówić o sobie.
Ciężko, bardzo ciężko. Zpoczątku żyli resztkami, później dostał posadę w banku, ale bank zrobił plajtę. Zosia utrzymywała dom lekcjami angielskiego i francuskiego, ale rozchorowała się, biedactwo, i byliby chyba na żebry poszli, gdyby nie poczciwy Piotruś…
— Jaki Piotruś?
— A no, Bielawski. Dał mi posadę.
— W swojej fabryce?
— Eee, nie, Mówił, że mu nie wypada i że miejsca niema, ale dał mężowi posadę w Magistracie. Bądź co bądź 230 złotych miesięcznie.
Truszkowski zaśmiał się smutno:
— Dawniej za kolacyjkę tyle rubli się płaciło, a dziś co tu gadać, widzisz kuzyn? Nędza. Na jeden zbytek sobie pozwalam — to na ubranie. — Wstał i obrócił się na pięcie. — Co, dobrze leży?!… Bo, jak to mówią, jak cię widzą, tak cię piszą!