Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic, kochanie, — przerwała pani Truszkowska. — Już niedługo tej nędzy. Dziś w gazecie było, że na Ukrainie bunt. Tylko patrzeć, a przyjdzie kontrrewolucja i stary porządek.
Tu zaczęli wzajemnie przekonywać się i sypać argumentami. Sama komuna, gdyby mogła je usłyszeć i rozważyć — rozsypałaby się w proch.
Niestety słyszał je tylko Andrzej. Miał gorycz w ustach i niewiadomo dlaczego zawstydził się swego trzeźwego realizmu, wobec tych dwojga nędzarzy. Jął gwałtownie szukać w myśli możności przyjścia im z pomocą.
— Kuzynie, — zaczął — ja tu nietylko z wizytą, ale i w interesie. Przypomina kuzyn pewnie tę czwórkę kasztanów, które jeszcze matka moja od kuzyna kupiła?
— Co? Kasztany! Niczego były szkapiny. Już to truszkowskiej stadniny nie potrzebowałem się wstydzić.
— Otóż, — ciągnął Andrzej, — wówczas matka nie zapłaciła.
— Eee? Czyżby? Mam wrażenie…
— Napewno nie zapłaciła. A należało się po tysiąc rubli. Cztery tysiące rubli to znaczy dwa tysiące dolarów.
— Ależ zapłaciła! Zresztą kasztany zginęły i ruble… O czem tu gadać, ot…
Andrzej przerwał:
— Zaraz, kuzynie. Ja z całą pewnością wiem, że nie zapłaciła, a na szczęście jestem dziś w możności dług zwrócić. Czekajcie!… Ja nie znoszę długów, a wam pieniądze przydadzą się.
Byli zalęknieni i zażenowani; protestowali coraz słabiej. Wreszcie Andrzej uściskał ich i wyszedł.
Na stole zostawił mały błękitny czek.
Truszkowski przyglądał mu się tępo.
Pani Zofja ucałowała go w czoło i powiedziała.
— Uspokój się, kochanie. Andrzej pewno lepiej pamięta.
— Może, może. Jest jeszcze młody… — wyszeptał i szloch targnął jego ramionami.
On przecie wiedział.