Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Marta — jedyna przeszkoda!… Otrząsnął się i do krwi zagryzł wargi. Jakże obojętna, jak daleka była dlań ta kobieta, co teraz śpi tam, w Warszawie, w jego małżeńskiej sypialni…
Świt sączył się mętny, przejmujący, brudny. Napełnił pokój chłodem, bielał, mleczniał, aż na zlodowaciałych szybach zaiskrzyły się różowe kryształki.
Andrzej wstał z łóżka i machinalnie wyjął z walizki przybory do golenia. Spojrzał w lustro i niedowierzająco cofnął się. Jeszcze raz przyjrzał się uważnie.
Tak, to nie złudzenie: włosy na skroniach miał białe jak śnieg…
Zauważyć to musiał i doktór Frumkin, którego Dowmunt spotkał w jadalni. W jego twarzy malowało się zdziwienie i współczucie. Dłużej przytrzymał podaną rękę i powiedział poprostu:
— Dam panu trochę bromu. Dobrze?
— Dziękuję panu. Nic mi nie jest. A jak się ma chory?
— Źle. Przecież to skóra i kości, a jeść nie może.
— Czy nie wartoby zastosować sztucznego odżywiania?
Lekarz wzruszył ramionami:
— Poco? Stan beznadziejny. I tak dziwię się, że dotychczas jest przytomny.
— A jak długo może żyć?
— Żyć? Czy ja wiem, tydzień, dwa nawet trzy. Ale dziś, jutro popaść musi w stan zupełnej nieprzytomności.
Doktór nie omylił się. Jeszcze tegoż południa przyszedł pierwszy atak.
Ewa siedziała, jak skamieniała, z jednej strony łóżka — Dowmunt z drugiej. Spotkały się ich spojrzenia. Spłynęły ku sobie dwie fale, przenikały się wzajemnie, stapiały w rozedrgany fluid, który ogarnął ich całych, oddzielił od świata, zamknął w orbicie potężnego, niezwyciężonego uczucia.