Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z bardzo daleka, niezrozumiałe brzmiały słowa, ktoś mówił do niego… Ach, tak, to Michał… Zwolna zaczął pojmować znaczenie poszczególnych wyrazów…
— …a mówiłem, że spotkasz tu kogoś z Dorpatu. No przywitajże się. Coś tak osłupiał.
Andrzej wyciągnął przez łóżko drżącą rękę i omal nie zachwiał się, gdy poczuł w dłoni rozpaloną jej dłoń. Lecz przytomność wracała. Wzrok zsunął się na pergaminową twarz Michała. Uśmiechał się.
— Siadaj tu, Jędrek. No, cóż, nie gadasz? Zastrzeliło cię?…
— Nie spodziewałem się…
— Widzisz. No teraz, Ewuś, zostaw nas samych. Przepraszam ciebie…
Gdy wyszła, dodał:
— Biedactwo. Czuwa nademną całemi nocami i tak się nerwowo wyczerpała, że zmieniła się nie do poznania.
Dowmunt milczał.
— No, cóż, Jędrek, nie wyglądam jeszcze na trupa?
— Daj spokój, Michale, widziałem gorzej wyglądających i dziś są zdrowi jak tur.
— Nie bujaj, Jędrek, wiesz dobrze, że się nie wyliżę.
— Ale…
— Daj spokój, nie jestem dzieckiem i śmierci się nie boję. Tylko chciałem ciebie doczekać. Poczciwyś, żeś przyjechał. Kazałem wysłać telegram, bo wiedziałem, że przyjedziesz… stary przyjacielu!
— No, oczywiście, kochany Micale, zaraz pierwszym pociągiem…
— Bo widzisz, poza tobą nie mam nikogo, komubym ufał, komubym wierzył…
Zamilkł i oddychał ciężko. Andrzej zrobił uwagę, że zbyt dużo mówi, a to wyczerpuje, lecz Żagota machnął ręką i znów zaczął:
— A ja ciebie potrzebuję. Nie odmówisz mi, bo nie