Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jesteś świnią. Otóż umieram. Umrę, nie dziś, to jutro. Pod poduszką, wtedy znajdziesz kopertę. Testament. O jego wykonanie proszę ciebie i o opiekę nad Ewą i chłopcem. Zostaną bez jednej żywej duszy. Nie odmówisz?
Andrzej chciał zerwać się i uciec. Powierzano mu opiekę nad Ewą, nad Ewą i nad tym chłopcem!… To było ponad jego siły. Już otwierał usta, już chciał rzucić przyjacielowi w twarz prawdę i tę drugą prawdę, w którą sam nie chciał za żadne skarby uwierzyć, lecz głos mu uwiązł w gardle.
— Zgadzasz się? — pytał Żegota.
Skinął głową.
Nastała chwila milczenia.
— Jeszcze ci powiem. Tajemnicę. Chcę, żebyś wiedział i nie zdradź się kiedy przed Ewą, że wiesz. Otóż Janek nie jest moim synem.
— Jakto? — przeraził się Dowmunt.
Byłby teraz pół życia oddał za usłyszenie, że nie, że ten chłopiec jest rodzonym synem Żegoty, że nagła prawda, co rozwarła się przed nim, jak czarna przepaść, jest kłamstwem, złudzeniem, że podobieństwo nic nie znaczy, że to przypadek…
Lecz Żegota mówił dalej:
— Nie moim. Nie wiem czyim. Nigdy jej nie pytałem. Poco? A było tak. Pewnej nocy w Dorpacie wracałem do domu i widzę na schodach siedzi ktoś i płacze. Patrzę — Ewcia od Karpiów. Pytam smarkatę, czego płacze. Nie odpowiada. Nie lubię, kiedy płaczą. Siadłem przy niej i wypytuję. Wreszcie przyznała się. Zaszła w ciążę, a drab puścił ją w trąbę. Smarkata chciała się topić, czy pod pociąg, hańba, wstyd, wypędzą z domu…
Andrzej wbił wzrok w ziemię, a Żegota, odpocząwszy, ciągnął:
— Cóż miałem zrobić? Zginie, myślę, pod kołami, albo w rynsztoku skończy. Trzeba ratować. Poronienia robić? Pieniędzy nie miałem, biedny student, ani znajomej akuszerki. A jak przyłapią — kryminał. Myś-