Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedzieleni przepaścią pogłębiającą się z dnia na dzień. Naród w dwuch wrogich sobie obozach…
— A jakież wyjście z tej sytuacji? — zapytał Dowmunt.
Książe uśmiechnął się smutnie i rozłożył ręce.
Wyszli przygnębieni.
— Tragedją naszego obozu — wycedził przez zęby Roman — jest to, że kierują nim ludzie starzy.
Andrzej nic nie odpowiedział. Z rozmowy z księciem wyniósł wrażenie bezradności, bezradności i niewiary we własne siły. Rozwaga miała posmak bezwładu. I pomyślał Andrzej, że mogą jednak być dwie mądrości, dwie mądrości pozornie wykluczające się wzajemnie: mądrość inercji i druga — mądrość impetu, mądrość czynu. A może dopiero współdziałanie obu daje maximum pomyślności?
W każdym razie nie uważał jeszcze sprawy węglowej za przegraną. Nie leżało w jego naturze cofanie się przed trudnościami. Im większe piętrzyły się przed nim przeszkody, tem zawzięciej starał się je przełamać.
Przypomniał sobie teraz Kulcza. Znał dobrze wpływy, jakiemi ten człowiek rozporządzał i wiedział, że Kulcz, jako prezes Banku Głównego, mógłby tu wiele zrobić, zwłaszcza, że Dowmuntowi nieraz okazywał życzliwość.
Przed zwróceniem się jednak do niego, powściągała Andrzeja wątpliwość, czy krok taki będzie w zgodzie z jego etyką? Właściwie z początku nie była to wątpliwość, lecz całkiem niewątpliwa odraza. Iść do męża Leny, do człowieka, dla którego żywił wzgardę i którego jednocześnie okradał z jego praw, iść prosić o przysługę? — Nie, to byłoby potworne!
I być może myśl Dowmunta nie powróciłaby do tego sposobu zaradzenia trudnościom, gdyby nie jego upór, gdyby nie ta żyłka gracza w wielkim hazardzie życia, gracza, co nie umiał rezygnować z raz upatrzonej stawki.
To też przyszły i inne refleksje. Przecie nie chodzi o męża Leny, nie chodzi wcale o Kulcza, tylko o prezesa