Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Banku Głównego. A kto jest tym prezesem, to już rzecz obojętna.
Wątpliwość zaczęła stopniowo zmieniać punkt swego oparcia i zwolna przechyliła się na drugą stronę, obejmując dawniejsze skrupuły. Te wkrótce doczekały się etpitetu „przesadnych skrupułów“, a już nazajutrz Dowmunt pojechał do banku.
Kulcz powitał go wesoło:
— Cóż to, takie pan robi kokosy, że już i o starych znajomych się zapomniało?
Dowmunt z przymusem bronił się nawałem zajęć no i miodowemi miesiącami.
— Słyszałem, a jakże, serdeczne życzenia, podobno śliczna panna.
Andrzej przeszedł do interesu. Kulcz bardzo prędko zorjentował się w całej sprawie i z miejsca obiecał poparcie.
— Wprawdzie za rezultat nie ręczę, ale co będę mógł to zrobię. Najlepiej byłoby, gdyby pan miał stosunki w naszym bloku. Tam trochę teraz stają okoniem i rząd bardzo się z nimi liczy.
— Znam dobrze posła Żegotę.
— Żegotę?
— Tak. To mój… kolega z Dorpatu.
— Ależ panie! O cóż panu zatem chodzi? Niech Żegota słówko piśnie do premjera, ja nacisnę ministra Przemysłu i w tydzień będziesz pan miał koncesję, wyłączność i co pan zechce. Ba, Żegota sam tu wystarczyłby. On zdaje się siedzi u siebie na Wołyniu. Niech pan zaraz napisze do niego.
Andrzej nawet rad był z takiego obrotu sprawy. Rozstał się z Michałem, jak z wrogiem, a przecie bądź co bądź miał do niego, jeżeli nie dawne uczucie przyjaźni, to w każdym razie sentyment. Nie mógł mu wprawdzie darować jego upadku, lecz i długich lat przyjaźni zopomnieć nie umiał. To też nieraz zastanawiał się nad znalezieniem sposobności zatarcia brutalnego wspomnie-