Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem Andrzej żegnał się z Leną. Gdy zapytała go o Martę Rzecką, bez zająknienia potwierdził, że z nią się żeni. Będą mieszkali na wsi pod Warszawą, lecz Lena, ilekroć zajdzie tego potrzeba, może się z nim porozumieć, telefonując do „Adrolu“. Patrzyła nań w milczeniu skośną tajemnicą zielonych oczu, której nie chciał i bał się odczytywać. Poważnie ucałował drżącą rękę i zamknął za nią drzwi.
Przecież most został spalony!



VII.

Kościołek był biały i radośnie strzelisty. Stał na małem wzgórzu, otoczony niskim murem z wielkich kamieni, a wyżej wieńcem bufiastych lip, gdzieniegdzie połyskujących złotem jesieni. Przez główne drzwi rozwarte naścieżaj widziało się nawę poprzecinaną jasnemi smugami słońca z wąskich okien. W smugach kołysał się dym kadzidła, pachnący pogodą, ciszą i nabożeństwem. W dali jaśniał złoceniami ołtarz, na którym woskowe świece mrużyły swoje żółte płomyki przed powodzią słońca.
U stóp ołtarza klęczał mały ministrant w białej, jak śnieg, komeżce. Ksiądz siedział po prawej stronie w fotelu, z którego majestatycznie zwieszał się adamaszek kapy. Niebieskie oczy, zatopione w drobniutkich literkach brewjarza, zdawały się uśmiechać, jak i cała pulchna, różowa twarz, z pod bujnej srebrnej czupryny.
Z chóru rozbrzmiewał głęboki śpiew organów, na którym, jak dźwięk szklanego dzwonka, spływał wysoki tenor organisty:
„Dixit Dominus Domino meo:
„Sede a dextris meis…
W górze, pod sklepieniem, latał mały, szary wróbel, a przysiadając na kapitelach filarów, ćwierkał raz po raz.