Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że w moich nizinach nie wytrzymasz długo, że ja, małe zapędzone zwierzątko, nie potrafię cię przykuć do siebie, ani ty potrafisz oderwać mnie od mojej czarnej przeszłości i od mego pustego życia… Wiedziałam…
Szlak czerwonych trójkątów zdawał się iść w nieskończoność. Andrzej zaczął je liczyć, uporczywie, namiętnie… Trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery, trzydzieści pięć…
— Lecz, Andy, ani na chwilę nie przypuszczałam, że odejdziesz tak bezwzględnie, tak brutalnie, tak bezlitośnie… Przecież… przecież… wszystko zrozumieć, to wszystko przebaczyć… Prawda?… Och, nie myśl, że chcę, że ośmielę się zatrzymywać cię przy sobie… Nie! Błagam cię tylko, byś nie odtrącał mnie, byś, zabierając siebie, zostawił chociaż prawo liczenia na twoją dobrą pamięć, na bodaj cień przyjaźni… na pomoc, na życzliwość…
Andrzej zatrzymał się. Wszystko co usłyszał od Leny, było dlań czemś całkiem niespodziewanem. Oczekiwał rozpaczliwych prób zniweczenia jego postanowień, oczekiwał wszystkiego, tylko nie prośby o ten… serwitut moralny, jakiego żądała wzamian za swoje przekreślone prawa.
Pojął nagle, że pozostawienie takiego serwitutu grozi mu niejako zatarciem granicy między przeszłością a przyszłością. Lecz pojął również, iż okrucieństwem byłoby odmówić jej pomocy i życzliwości.
Splot wypadków związał go z tajemnicą Leny, z tragedją jej życia. Być może, należało przeklinać ten węzeł — tem niemniej on istniał. Lena w nikim innym nie mogła szukać oparcia, czyż miał prawo tego oparcia odmówić? Pchnąć ją znowu na tę równię pochyłą? — Nie, stanowczo nie!
Szofer już dwa razy zaglądał na górę i wypytywał Piotra, zdziwiony niepunktualnością pana. Nie był do tego przyzwyczajony i spoglądając na zegarek, obliczał kilometry do Nieszoty, gdzie drogi nie należały do najlepszych i gdzie lepiej jest dojechać za dnia.