Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opowiadała o sobie, o swojem życiu, o naukach, o koleżankach, o pracy w Nieszocie. Bardzo lubi gospodarstwo wiejskie i marwi się, że rodzice większą część roku spędzają w Warszawie lub zagranicą.
— No i taki mój los! — zakończyła półżartem. — Będę musiała całe życie spędzić w mieście.
— Dlaczego?
— No, jakto, przecie pan mnie… tu nie zostawi.
Roześmiał się:
— Nie, tu nie zostawię, ale kupię dla mojej pani majątek gdzieś niedaleko pod Warszawą.
Zatrzymała się:
— Nie myślałam, że pan jest tak dobry.
Andrzej jednak nie poddał się pokusie przełknięcia niezasłużonego komplimentu.
— Nie, panno Mario, wstydzę się, ale na pochwałę nie zarobiłem. Projekt kupienia majątku pod Warszawą nie jest moim pomysłem. Autorem jego jest pani przyjaciel, a od niedawna mój współpracownik profesor Huszcza.
— Jakto? — zdziwiła się. — Czyżby pan mu zwierzał się z zamiaru…
— Ależ nie, — roześmiał się Dowmunt — poprostu chodziło o farmę doświadczalną, rozumie pani? O taki wzorowy uprzemysłowiony majątek, który byłby z jednej strony ilustracją idei „Adrolu“ i jego reklamą, z drugiej zaś stanowił teren badań nad możliwościami wyzyskania gospodarstwa rolnego.
Marta ucieszyła się. Wypytywała o szczegóły, o plany, o zakres działania. Andrzej obszernie wyłożył jej genezę powstania „Adrolu“ i cel jego istnienia. Słuchała z uwagą, a gdy skończył, rzekła z rozbrającem przeświadczeniem:
— Pan jest mądry. Tak, tak, niech się pan ze mnie nie śmieje. To samo mówił profesor Huszcza.
Gdy mijali bramę w Nieszocie, Andrzej wziął rękę Marty:
— Mam jeszcze jedną prośbę. Zależy mi bardzo na tem, by ślub nasz mógł się odbyć jak najprędzej. Czy