Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No tych pańskich oświadczyn. Zawsze sobie wyobrażałam, że będzie to taki romantyczny moment w mojem życiu, że ten królewicz z bajki z płomieniem w oku i z ogniem w sercu, padnie przede mną na kolana, że słowa jego będą jak purpurowe kwiaty, że dostanę zawrotu głowy od namiętnych wyznań miłosnych, że ze wzruszenia serce mi bić przestanie… A tymczasem królewicz z bajki na zimno wyłożył mi ab ovo co i jak, omal nie wymienił sumy, jaką przeznacza na prowadzenie domu i nie wyliczył potraw, które chce mieć na obiad.
— Pani żartuje, panno Marto, — uśmiechnął się z przymusem.
— Wcale nie żartuję! — zawołała. — Wcale! Sprawił mi pan wielkie rozczarowanie. Nigdy tego panu nie daruję. Załatwił to pan, jak kontrakt dzierżawy…
Andrzej ze zdumieniem spostrzegł, że głos jej drży i że na długich wygiętych rzęsach zawisły dwie małe łezki. Tego się nie spodziewał i był poprostu speszony.
— Nawet mnie pan nie pocałował!… — zawołała z wyrzutem.
Wybuchnął śmiechem. A to paradna dziewczyna!
Przechylił ją szybkim ruchem ramienia i przywarł do jej ust. Pomału wyswobodziła ręce z jego uścisku i zarzuciła mu je na szyję. Gdy wreszcie zabrakło jej oddechu odsunęła się i zaczerwieniona aż po białka oczu, powiedziała szeptem:
— To jest bardzo dobre, ale… ale ja myślałam, że to wywiera silniejsze wrażenie… Tyle się czyta w książkach o oszałamiających pocałunkach. — Dodała, jakby dla wytłumaczenia.
Andrzej był zupełnie rozbawiony i nieco rozczulony świeżością tej dziewczyny. Z ukontentowaniem przyglądał się Marcie, przyznając sobie w duchu rację, że właśnie ją wybrał na żonę. Przebiegło mu przez myśl, że naprawdę może być z nią szczęśliwy i że nieboszczka matka napewno pochwaliłaby jego wybór.
Wracali pieszo, prowadzaąc za sobą konie. Marta