Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zdążyła nawet przyjrzeć się mu, gdy Władysław drzwi zatrzasnął.
Doleciał ją jeszcze szmer zamykanych drzwi sąsiedniego przedziału i w oknie zalśniły latarnie stacji.
Pani Lena spała świetnie. Poraz pierwszy bodaj od wyjazdu z Monte. Tydzień paryski z dniami rozbieganemi po tysiącu sklepów i z nocami spienionemi w szampanie zmęczył ją i nawet, o dziwo, z sympatją myślała teraz o Warszawie, o mężu, o znajomych. Świeża wypoczęta poszła na śniadanie.
W wagonie restauracyjnym przy jej stoliku siedział już ten pan, którego zauważyła na dworcu Północnym w Paryżu. Wyglądałby na Hiszpana, czy Włocha, gdyby nie gładkie blond włosy, zaczesane do góry. Cerę miał spaloną na bronz.
Pomyślała, że jest przystojny i że takie usta świadczą nieomylnie o zmysłowości. Ubrany wzorowo, je przyzwoicie.
— Pewno jakiś hiszpański dyplomata. — zakończyła swe obserwacje konkluzją. — Napewno w Warszawie go poznam.
Los jednak zrządził inaczej.
Sięgając po masło, przewróciła dzbanek z mlekiem.
— Oh, pardon, monsieur! — zawołała, z współczuciem, patrząc jak jej sąsiad ratuje się przed białą powodzią improwizowaną tamą z serwetki.
On jednak rzekł z uśmiechem:
— O, taki drobiazg, proszę pani.
— Pan jest Polakiem? — zapytała. I z tak szczerem zdumieniem spojrzała mu w oczy, że wybuchnął śmiechem.
— Panią wprowadził w błąd kolor mojej skóry. Wzięła mnie pani za Araba?
— Nie. Za Hispana lub Włocha. Ale tem nie mniej bardzo pana przepraszam za moją niezręczność.
— Ach, drobiazg…
— Zniszczyłam panu ubranie.
— Głupstwo — jeden rękaw.