Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Do Łowicza starczy, proszę pana, a tam jest „smoczek“.
— No to jazda.
Deszcz w parku Paderewskiego zrobił mu jednak dobbrze. Nie czuł nieprzespanej nocy, ani pochłoniętego alkoholu. Auto szło doskonałą szosą, w powietrzu wysterylizowanem, bez jednego pyłku. Ira była pogodna rozbawiona. W Łowiczu, w małym wiśniowym ogródku podali im wyśmienite kurczęta z sałatą, przyczem Ira nie piła konjaku, co mu też sprawiło przyjemność.
Przy herbacie niespodzianie zapytała:
— Kiedy pojedziesz na Lido?
— Dlaczego mam jechać na Lido?
— Nie wykręcaj się. No?
— Może wcale nie wyjadę z Warszawy.
— A Lena?
— Moja złota, zmieńmy temat.
— Nie gniewaj się Andy. Ot, tak sobie zapytałam. A jeżeli nie wyjedziesz, będę się cieszyła, bo ja, niestety, nie będę mogła wyjechać do matki do Cannes.
— Dlaczego?
— Pieniądze. — westchnęła..
— A przecież miałaś jechać?
— Tak, ale nasz dzierżawca nie zapłacił i co gorsza nie zapłaci, bo onegdaj zlicytowali go za zaległe podatki.
Zamyślił się.
— Wiesz Ira, to przecie taki drobiazg! Pożyczę ci.
— Andy! — w głosie jej zabrzmiała obraza.
— Cóż w tem nadzwyczajnego? Wiesz, że mnie to nie zrobi różnicy. Zresztą to pożyczka. Możesz nawet wystawić weksel, — dodał półżartem, widząc że się zasępiła.
— Nie wezmę, bo nie będę mogła oddać. Zresztą i tak od ciebie w żadnym razie.
— Iruś — perswadował, — nie bądźże naiwna…
— Przestań, Andy, przestań. Straciłabym dla siebie resztę szacunku…
— Ira, dlaczego? Ot, przyjacielska usługa. Przecie pożyczyłbym każdemu, kogo lubię