Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przestań, proszę cię, przestań. Bo pomyślę, że chcesz się mnie pozbyć.
Pogłaskał jej rękę leżącą na stole i zamilkł. Wśród gałęzi wisien, pokrytych pęczkami zielonych kulek świergotały wróble.
Andrzej ze współczuciem przyglądał się tej dziwnej dziewczynie. Przecie przed paru dniami opowiadała sama, że pani Tita Kurkowska, choć jej mąż jest wyżsym urzędnikiem, notorycdnie ubiera się za pieniądze przygodnych kochanków. I jeszcze twierdziła, że owa pani Tita ma rację. A dziś nie chce przyjąć zwykłej pożyczki.
Po kilku dniach wznowił swoją propozycję, lecz zamknęła mu usta pocałunkiem i tak wymownem spojrzeniem, że nie wracał już więcej do tego tematu.
Tembardziej, że dobrze mu było z Irą, z którą niemal się nie rozstawał. Wymykał się tylko dyskretnie do Komisarjatu Rządu, gdzie przez protekcję w ciągu dwudziestu czterech godzin dostał paszporty zagraniczne dla siebie i dla szofera, do konsulatów po wizy i do Automobilklubu, dla spisania t. zw. „tryptyku“ na swój samochód. Znajomym opowiadał, że jedzie do Juan-les-Pins, a może zawadzi o Biarritz. Zersztą — gdzie go oczy poniosą.
Znajomi kiwali głowami
Wiedzieli z góry, że oczy go poniosą na Lido.
Robili jednak uczciwy wyraz twarzy, udając łatwowiernych. Krępwało go tylko rozstanie z Irą. Od Leny miał już dwie karty i aż cztery depesze. Zwlekał jednak ze względu na Irę.
Na szczęście któregoś dnia przyjechał jej wuj z Kaliskiego starać się o pożyczkę na żniwa. Ira zabrała go do Bagateli i stamtąd wytelefonowała Andrzeja.
Przy stoliku siedział tęgi szlagon o sumiastych wąsach i czerwonej cerze i bardzo głośno jadł zsiadłe mleko. Nazywał się Drewnicki, czy Dwernicki. Andrzej nie mógł tego dosłyszeć, gdyż szlachcic miał pełne usta kartofli.
Ira przedstawiła Andrzeja, jako serdecznego przyjaciela swej matki.