Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powstrzymać uśmiechu. Ją jedną odprowadzało kilkadziesiąt osób.
Na widok Dowmunta wszyscy roztąpili się z tą milczącą akceptacją, z jaką ludzie zawsze przyznają pierwszeństwo komuś, kogo vox populi uważa za najbliższego odjeżdżającej osobie. Ta delikatna niedelikatność rozdrażniła Andrzeja i przywitał Lenę ostentacyjnie chłodno, zaraz usuwając się na bok.
Zamienił uścisk dłoni z najbliżej stojącymi panami. Pań było zaledwie kilka. Już powyjeżdżały. Odrazu też spostrzegł Irę. Sprawiło mu to przykrość. Wiedział, że widują się z Leną czasami, ale nie lubił znaleźć się bec-a-bec z obiema naraz.
— Panie Andrzeju! — odwołał go głos Leny — Tu baron Bitz ofiaruje się otworzyć mi neseser, w którym się zaciął zamek, ale ja sądzę, że pan to lepiej zrobi.
— Proszę panią — wyciągnął rękę.
— Ależ nie, niech pan tu wejdzie. To ciężka waliza. Chce pan, bym się bawiła w atletę?
— Zapłaci pan za wejście do wagonu piąć złotych kary! — ostrzegał generał Radzki.
— Upewniam genehała — dorzucił baron — że pan Dowmunt chętnie uheguluje tę kahę.
— Nie zapłacę, — zawołał już ze stopni wagonu Andrzej — bo wchodzę w charakterze rzemieślnika.
— Bardzo fhapujące rzemiosło, bahdzo! — baron zrobił oko do otoczenia.
Przedział Leny wyglądał jak kwiaciarnia.
— Udusisz się tu — zaczął
Nachyliła się ku niemu:
— Niedobry! Tak późno przyjechałeś. O, już za pięć minut pociąg rusza.
— Radzę ci zaraz za stacją powyrzucać te kwiaty, bo w nocy dostaniesz migreny… No, gdzie ten neseser?

Okazało się, że zepsuty zamek — jak przypuszczał, — był tylko pretekstem. Musiał jednak usiąść i chwilę przeczekać, gdyż z peronu widziano niemal całe wnętrze[1] przedziału. Dlatego też Lena wyszła odprowadzić go na

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakująca część zdania uzupełniona na podstawie tekstu z Polonii 1930, nr 1986.