Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan jest do zrozumienia pustki osamotnienia istoty słabej, jak ja.
— A ma pani przecie pasierbicę.
— Ach! — rzuciła z niechęcią — Kasia... to kobieta...
Przygryzła wargi i patrząc na rozłożoną na kolanach książkę, zaczęła mówić:
— Wie pan, że od wielu lat pan jest pierwszym, z którym czuję się tak swobodnie i tak... Pańskie współczucie nie ma w sobie ani obrażającej litości, ani egzotycznej indyferencji... Wie pan, przecie ja z nikim stosunków towarzyskich nie utrzymuję. Pan jest pierwszym, z którym mogę sobie pozwolić na otwartą wymianę myśli, z tem uczuciem, że nie będę źle zrozumiana.
Była zaróżowiana i mówiła z podnieceniem. Dyzma już nie wątpił, że pani Nina na niego „leci“.
— Nie męczy to pana, że wciągam go w orbitę moich smutków?
— Broń Boże.
— Ale cóż moje obchodzą pana.
— Bardzo obchodzą.
— Pan jest dla mnie bardzo dobry.
— Pani dla mnie też. Niech się pani nie martwi, wszystko złe odmieni się, grunt nie przejmować się.
Uśmiechnęła się.
— Pan mnie traktuje jakbym była dzieckiem, uspakaja je rubasznym żartem, by przestało płakać. Ale wie pan, że szorstkość często jest dobrem lekarstwem.
— Nie wolno poddawać się nieszczęściu, a trzeba myśleć, jak jemu zaradzić.
Zasępiła się.
— Tu niema żadnej rady.
— Każdy człowiek jest kowalem swego losu — powiedział z przekonaniem.
— By być kowalem, trzeba mieć mocne ręce, a widzi pan, jakie moje są słabe.
Wyciągnęła ku niemu rękę, od której powiał zapach perfum.
Dyzma ujął jej dłoń i pocałował. Nie puściła jego ręki, lecz ścisnęła ją mocniej.