Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się posługiwać, nie dałby sobie rady.
— Czy pan prezes — słodko spytała pani Przełęska — uważa, że to nie patrjotycznie w dzisiejszych czasach wozić pieniądze zagranicę? Ależ wszyscy to robią!
— Właśnie! Właśnie źle robią! Każdy grosz wywieziony zagranicę, to okradanie własnego kraju — zacytował hasło, przeczytane niedawno na jakimś plakacie propagandowym. — Źle robią.
— No, ale prezes tak zasłużony dla ojczyzny...
— Tembardziej! Ja muszę dawać dobry przykład innym. Nie, zagranicę nie pojedziemy. Możemy podróżować po kraju.
— Masz rację, Niku, byłam niemądra, gdy tamto mówiłam. Pojedziemy do Zakopanego, Krynicy, w Beskidy...
Na progu stanął służący i zwrócił się do Niny:
— Proszę jaśnie panienki, jakaś pani przyszła do jaśnie panienki.
— Do mnie? Kto?
— Nie chce powiedzieć nazwiska. Jest w salonie.
— Przepraszam — powiedziała Nina — zobaczę, kto to taki.
Przeszła przez jadalnię, buduar i otworzyła drzwi do salonu.
Mimowoli krzyknęła:
Przed nią stała Kasia.
W krótkim, popielicowym futerku i w małym futrzanym kołpaczku, z papierosem w ustach, wyglądała, jak smukły, młody chłopiec, który na chwilę włożył spódniczkę.
— Dzień dobry, Nino, — powiedziała tym, tak dobrze znanym metalicznym altem.
Ninie krew uderzyła do twarzy. Nie wiedziała, co ma zrobić. Niespodziewany przyjazd Kasi wprawił ją w wielkie zakłopotanie, bo przecie i radość jej sprawił. Mówiła innym i sobie samej, że zapomni, lecz teraz przekonała się, że pamięta. Jakżeby zapomnieć można! Pierwsza wiosna, pierwsze oszałamiające odkrycie rozkosznej tajemnicy, którą natura w niej zamknęła...