Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Dla kogóż mogłabym pisać? Dla niego? Dla tego, który właśnie jest równoznaczny ze straszną pustką, otaczającą mnie, z pustką, nie dającą się niczem zapełnić. Dla dzieci? Nie mam ich i niestety, nigdy nie będę miała. Więc dla rodziny, która się odsunęła ode mnie, czy dla półobłąkanego Żorża?
Kasia? — Och, nigdy! Jesteśmy na dwóch biegunach, ona mnie nigdy nie zrozumie. Cóż z tego, że mnie tak kocha. Czy można wogóle kochać, nie rozumiejąc? Sądzę, że nie. Zresztą, czyż to jest miłość. Jeżeli nawet tak, to miłość, stojąca na bezwstydnie niskim poziomie. Nieraz myślałam, że gdybym wskutek jakiegoś przypadku została oszpecona... Kasia... Cóż, czem ona jest właściwie dla mnie? Dlaczego ja, która przy świetle dziennem przeklinam ubiegłą noc, nie umiem obronić się przed tą nocą, obronić się, oczywiście, przed własną słabością?...“

Nikodem wzruszył ramionami.
— Ot, ględzi i tyle. Co to wszystko ma znaczyć?
Przewrócił kilka kartek.
Pamiętnik był pisany, bez podania dat. Na jednej z dalszych stron znalazł krótką wzmiankę o pobycie zagranicą, dalej rozmyślania na temat muzyki, później znowu o jakiejś Bilitis i o jakiejś Mnazidice. (Pewno kuzynki, czy koleżanki Niny).
Chciał znaleźć coś o sobie. I rzeczywiście, po przeczytaniu kilkudziesięciu kart, ujrzał swoje nazwisko.
— No zobaczymy — pomyślał z zaciekawieniem i zaczął czytać:

„Poznałam dziś nowego człowieka. Nazywa się dziwnie: Nikodem Dyzma. Jest w tem brzmieniu coś tajemniczego i niepokojącego. Ma opinję silnego człowieka. Wydaje mi się słuszną. Wyglądałby dobrze z batem Nietschego w ręku. Poprostu emanuje zeń maskulinizm. Może zbyt brutalny, może zbyt symplistyczny, lecz tak potężny, że musi suge-