Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieć około trzydziestki, lecz wyglądała jeszcze bardzo młodo. Spod gęstych zrośniętych brwi i spod lekko opuszczonych powiek patrzyły na Justyna podłużne czarne oczy. Nie patrzyły: — wpatrywały się uporczywie, chciwie i bezwstydnie.
Zarumienił się i odwrócił głowę. Odruchowo zaczął znowu mieszać herbatę, zapalił papierosa i starał się wrócić do przerwanych rozmyślań, lecz bez przerwy czuł na sobie wzrok owej damy. Zaczęło go to irytować. Zastukał na kelnera, zapłacił i skierował się do wyjścia. W samych drzwiach zatrzymał go stanowczy i ostry głos kobiecy:
— Przepraszam, czy to pan Justyn Kielski?
Przy nim stała pani w karakułach. Zdjął kapelusz:
— Tak jest. To moje nazwisko — powiedział zmieszany.
Był pewien, że nigdy w życiu nie znał tej kobiety.
— I oczywiście nie przypomina mnie pan sobie wcale?
— Pani wybaczy…
— Nic dziwnego. Miał pan wtedy dwanaście czy trzynaście lat, nosił krótkie spodenki i bardziej się interesował ciastkami, niż kobietami.
Zaśmiała się krótkim drażniącym śmiechem i dodała:
— Zresztą to panu zostało do dziś dnia, o ile mogłam zauważyć.
Justyn był wściekły na siebie: wiedział, że zaczerwienił się po uszy i nie umiał zdobyć się na to, by rzucić jakieś zdawkowe usprawiedliwienie i uciec czym prędzej.
— Nazywam się, a raczej nazywałam się Dolly Ruszczyńska — powiedziała dama. — Teraz już pan wie kim jestem, prawda?
— Ależ naturalnie, proszę pani — ucieszył się.
Widmo, które znęcało się nad nim, odrazu przestało być tajemniczym niebezpieczeństwem. U państwa Ruszczyńskich bywał kiedyś często na kinderbalach. Mieli dwóch synków bliźniaków, z którymi kolegował w gimnazjum i znacznie od nich starszą córkę, pannę Dolly, która oczywiście z góry patrzyła na braci i ich rówieśników. Przed inwazją niemiecką państwo Ruszczyńscy wyjechali w głąb Rosji i odtąd nic o nich nie wiedział.