Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po dłuższej pauzie odezwała się cicho:
— Czy… czy tylko te względy, o których pan mówił, przemawiają zdaniem pana przeciw memu wyjazdowi z Warszawy?…
Justyn spojrzał na nią zdumiony i ich oczy spotkały się:
— A czyż to nie są względy dostatecznie przekonywujące? — zapytał. — Pani, która może myśleć tak logicznie, która ma tyle poczucia rzeczywistości…
Niespodziewanie zaśmiała się. W jej śmiechu był jakiś nieuchwytny, nerwowy ton:
— O, jakże mylnie pan mnie ocenia!… Nie, proszę pana! Dziękuję za uznanie i dziękuję za… uczynność. Niestety, moje postanowienia są niewzruszone.
Wstała i swobodnym ruchem wyciągnęła doń rękę:
— Do widzenia, panie Justynie.
— Panno Janko…
— Już strasznie późno. Śpieszę, pan wybaczy.
— Odwiozę panią.
— Nie, dziękuję. Mam jeszcze wstąpić po drodze do paru sklepów.
Kiwnęła głową i wyszła.
— Co jej się stało — pomyślał nie bez irytacji.
Tak był zaskoczony niezwykłym zachowanie się Janki, że przez kilka minut na próżno wysiłał pamięć, by znaleźć jakieś rozsądne uzasadnienie jej wzburzenia. Wygląda to, jakby się czuła obrażona i usiłowała to zamaskować na wpół ironiczną konwencjonalnością. I co znaczył ten przytyk do uczynności?… Zawsze była dlań tak dobra i tak serdeczna.
— Nerwy — zdecydował się w końcu. — Kobiety ulegają łatwiej niż my rozmaitym podrażnieniom nerwowym. Janka wprawdzie jest bardziej opanowana niż inne, ale widocznie wyjazd Marka, kłopoty z Zapolem i jej własne a contre coeur powzięte postanowienia, wytrąciły ją z równowagi.
Automatycznie mieszał łyżeczką w szklance, w której cukier już dawno się rozpuścił. Pod wpływem czyjegoś wzroku odwrócił głowę.
Obok, o kilka stolików dalej, siedziała przy niedopitej kawie jakaś bardzo szykowna pani w karakułowym palcie. Mogła