Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sunęła się od Marka. Była zarumieniona i zdawało się Justynowi, że oddycha szybciej.
— Muszę jak najprędzej stąd wyjść — postanowił.
Toteż gdy Rachmaninow skończył się, wstał zdecydowanym gestem:
— Na mnie już czas.
Próbowali go namawiać, by został, lecz uparł się. Ma pilne sprawy, telefony… Kłamał zaś tym niezręczniej, że doskonale zdawał sobie sprawę, że Marek wie dlaczego on wychodzi, że czyta w jego myślach i jest tym oburzony. Pomimo to pożegnał się i wyszedł.
Zaraz z bramy przeszedł na drugą stronę ulicy. Mieszkanie państwa Korniewickich było na pierwszym piętrze. Niezasłonięte okna pozwoliły mu zobaczyć ich: — tańczyli. Janka grała walca a oni tańczyli.
Podniósł kołnierz i ruszył przed siebie.
W pierwszej chwili ogarnęła go taka gorycz, że zastanawiał się poważnie, czy nie wyjechać natychmiast z powrotem do pułku. Później przyszła mu do głowy dziwaczna myśl przeniesienia się do hotelu, by Marek nie mógł go odnaleźć. Wreszcie zawrócił do domu, służbie zapowiedział, że dla nikogo, absolutnie dla nikogo nie jest obecny, wyłączył telefon, wybrał kilka książek i położył się do łóżka.
Po godzinie stwierdził, że przeczytał prawie sto stron czegoś, czego absolutnie nie pamięta, wstał, włączył telefon, otworzył drzwi przez przedpokój i jadalnię i czekał.
Telefon odezwał się wreszcie o dziesiątej. Justyn pędem dobiegł do aparatu.
— Słuchaj, młody wariacie — poznał głos Domaszewicza. — Wyjechałeś jak oparzony. Co ty wyprawiasz? Co te dziewczęta o tobie pomyślą. Zastanów się.
— Widzisz, Marku… — zaczął Justyn.
— Nic nie widzę. Wstydź się. Wstydź się. Po to tyleśmy na ten temat gadali?…
— Słusznie, słusznie! Możesz mnie nazwać kretynem.
— Nie zamierzam. Ale! Otrzymałem przed chwilą list od kuzyna Skrzemińskiego. Gotów jest jechać ze mną do Zapola. Jednak pod warunkiem, iż pojadę jutro.