Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nie pojedziesz?
— Pojadę. Zależy mi na pomocy Skrzemińskiego. To jest świetny gospodarz i wiele można się od niego nauczyć. A przecież sam wiesz, że nie mam pojęcia, w jakim stanie to moje Zapole zastanę.
— Szkoda — zaczął Justyn.
— Wyjeżdżam dopiero, koło czwartej — przerwał Marek.
— Więc zobaczymy się!
— Właśnie. Dlatego dzwonię. Obiecałem Jance, że jej pokażesz swoje szkice. Monika też chce zobaczyć. Jeżeli tedy wpuścisz nas, to wstąpilibyśmy koło południa.
Justyn chrząknął i powiedział:
— No dobrze… To jest bardzo się cieszę.
— Wcale się nie cieszysz — oburzył się Marek. I sprawiasz mi prawdziwą przykrość. Wiedz, że mi bardzo zależy na tym, byś zdobył się na życzliwość dla Janki i dla Moniki, byś pozbył się swoich niedorzecznych uprzedzeń, przewidzeń i całego tego bagażu. Kiedyś stąd wyszedł, byłem na ciebie tak zły, że już miałem nie dzwonić. Zresztą ty na pewno wyłączyłeś telefon, co?… No widzisz! Jaką ja z ciebie mam pociechę! No, a teraz serwus!… Zmądrzej, chłopie. Serwus!
— Serwus, czekam.
Położył słuchawkę i odetchnął z ulgą. Niech się dzieje co chce, byle Marek nie miał doń żalu.
Położył się i usiłował zanalizować ściśle ustosunkowanie się Marka do Moniki. Niemal pewien był, że przyjaciel i tym razem ukrywa przed nim swoje uczucia do tej dziewczyny, że w tym wszystkim musi kryć się coś poważniejszego…
Zmęczenie jednak wzięło górę i już po chwili zasnął, by obudzić się późnym rankiem.
Kazał przygotować śniadanie na cztery osoby, powyciągał wielkie teki pełne własnych szkiców i rysunków. Był wcale niezłym rysownikiem nie tylko w pejzażu lecz i w portrecie. Miał dość rzadką zdolność uchwytywania podobieństwa bardzo szybko kilkoma liniami. W pułku niemal wszyscy koledzy mieli zrobione przezeń karykatury i portreciki.
Domaszewicz nadspodziewanie i ku wielkiej radości Justyna przyszedł sam. Okazało się jednak, że radość była przedwcze-