Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je listki. Nie przez niechęć, nie przez poczucie obcości, lecz odruchowo.
Każdy z nich czuł wówczas zażenowanie i w myśli przepraszał drugą stronę za tę nieusprawiedliwioną samoobronę. Wówczas obaj uciekali do jedynej dziedziny, gdzie nie potrącając o struny osobiste, zawsze znajdowali harmonijny współdźwięk: — mówili o sztuce.
Tak samo i listy syna z frontu i ojca na front pełne były tej sztuki. Toteż Justyn znalazłszy w ostatnim aż kilkanaście wierszy, poświęconych chorobie i przewidywaniom śmierci, nie wątpił, że stan ojca musi być naprawdę groźny.
„Myślę ze smutkiem“ — pisał ojciec. Tak. Słowo smutek jest tu najwłaściwszym wyrazem. I Justyn nie był teraz wstrząśnięty, nie przyjął wiadomości tragicznie. Kochał ojca, lecz była to miłość, która przerwana przez śmierć nie zostawia rozpaczy, tylko smutek… Tylko?… Czyż można tu użyć tego pomniejszającego słówka?… Raczej nie. Tak, jak nie można powiedzieć, że „to nie jest rzeźba, tylko obraz“. Po prostu dwie różne kategorie uczuć, dwa różne gatunki, powodujące każdy własne stopniowanie.
Justyn tak zagłębił się w rozmyślaniach nad tym, że dopiero po dłuższym czasie wrócił do czytania listu i znalazł dopisek:
„Odwiedził mnie dzisiaj twój przyjaciel Domaszewicz wraz z ujmującą dziewczyną, swoją wojenną mateczką chrzestną. Bardzo to ładnie z ich strony. Ten młody człowiek wywiera najlepsze wrażenie i cieszę się z waszej przyjaźni“.
— Więc jednak… — przygryzł Justyn wargi. — Ta panna Monika zakpiła sobie ze mnie. Skoro jest dziewczyną i do tego ujmującą… W każdym razie jej list i ta fotografia starej otyłej kobiety, to żart posunięty zbyt daleko.
Oczywiście był wdzięczny Markowi za wizytę, złożoną ojcu. Po co jednak zabierał tę Monikę! Musi być to rozpieszczona, trywialna i gruboskórna dziewczyna, która ma jeszcze pstro w głowie.
Pojąć nie mógł, co skłoniła Marka do interesowania się tego rodzaju typem. Irytowało go też jeszcze jedno: mianowi-