Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Natomiast uważam, że przesadzasz w skrupułach pod innym względem.
— W skrupułach?
— Tak. Większość kobiet nie przejmuje się zbytnio cierpieniami swoich wielbicieli. Nie stara też odsunąć ich czym prędzej od siebie, nie odbiera resztek nadziei…
Szeroko otworzyła oczy:
— Czy chciałbyś żebym i ja postępowała w ten sposób?
Wzruszył ramionami:
— Niczego nie chciałbym. Po prostu mówię ogólnie. A zresztą sama mi tłumaczyłaś, że kobieta rozkwita w atmosferze uwielbienia…
Zaśmiała się:
— W takim razie zacznę więdnąć, bo twoje uwielbienie słabnie coraz bardziej.
— Moniko! Mówisz to po… dzisiejszej nocy?!
— Mówię! — przekomarzała. — Ty mnie już nie uwielbiasz, a innych uwielbień nie chcę. Mogę doskonale obyć się bez nich!
— Otóż to! I tu się nie zgadzamy — podchwycił. — Możesz obyć się. Ale po co się obywać? W jakim celu?
— Więc ci powiem!
— Słucham uważnie.
— Przede wszystkim żadna kobieta uczciwa nie powinna nikomu robić złudzeń, a posunąwszy kokieterię za daleko daje do zrozumienia, że ewentualnie i tak dalej!… To nie jest ładne.
— Może być bardzo ładne. A po wtóre?
— Po wtóre, chcąc, jak mówisz, zatrzymać przy sobie wielbicieli, trzeba robić im pewne nieznaczne, badaj minimalne koncesje, ustępstwa… Czy ja wiem, jakieś niby przypadkowe przytulenie się w tańcu, jakieś wieloznaczne słowa, a nawet pocałunek…
— No więc?
— Jakto? To ci nie wystarcza? — oburzyła się.
— Nie widzę w tym jeszcze żadnej tragedii — wysilając się na obojętny ton powiedział Justyn. — Ostatecznie cóż to jest na przykład przytulenie się w tańcu?… Albo i pocałunek?…