Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A Monika? — zapytał Justyn.
— Co Monika?
— Nie mówiła z panią o tym?
— Usiłowałam z niej coś wydobyć, ona jednak jest chorobliwie dyskretna. W każdym razie wróciła z przechadzki jakby oburzona, a później była zmartwiona. Nie wart pan jest takiej żony.
— Ma pani rację — potwierdził poważnie.
Do wieczora pochłaniały go rozmyślania nad tym, co się stało. Relacje pani Kasi napełniły go słodkim uczuciem ulgi, lecz jednocześnie smutkiem. Dwa tygodnie najokropniejszych cierpień, dwa tygodnie morderczej szarpaniny wewnętrznej, bezgranicznego poświęcenia — i wszystko na próżno. Drżał na myśl, że Monika przeniknie jego intencje, lecz teraz, gdy cały ten tragiczny plan zawiódł, omal nie żałował, że Monika nie dostrzega tak wyraźnych — jak mu się zdawało — pobudek jego postępowania, wyjazdu i pozostawienia jej zupełnej swobody.
Dziesięć razy w ciągu dnia Justyn chciał nawiązać z Moniką rozmowę na ten drażliwy temat i dziesięć razy nie mógł się na to zdobyć. Dopiero nazajutrz przy śniadaniu zapytał pozornie wesołym tonem:
— Jak tam?… Doszły mnie głuche wieści, żeś okrutnie zawiodła nadzieje swego nieszczęśliwego adoratora?
— Mówisz o Jotarskim?… Nie wiem co sobie do mnie upatrzył. Poczciwy chłopak. Po prostu źle ulokował swoje nadzieje.
Mówiła zupełnie spokojnie z obojętną minką, smarując rogalik masłem. Justyn, udając, że na nią nie patrzy, westchnął:
— Szkoda mi go. Czyście rozmawiali, to jest, czy powiedział ci otwarcie, że cię kocha?…
— Tak przykro mi o tym mówić.
— Dlaczego przykro?
Monika zrobiła nieokreślony ruch ręką:
— Nie wiem. Ale uważałabym za niedelikatność wobec niego, mówienie o tym nawet z tobą.
— Jesteś bardzo subtelna, kochanie. I wcale nie nalegam.