— Ja wiem… ja wiem… tobie sprawia przykrość, że on mną się zajmuje… Prawda?..
— Chyba żartujesz, Moniko, kochanie!..
— Ja przecież nie jestem winna, że mu się trochę podobam. Jeżeli nie chcesz, mogę w ogóle więcej nań nie spojrzeć.
Justyn zaśmiał się z pobłażliwą serdecznością:
— Ależ przeciwnie, kochanie. Chcę, byś się bawiła jak najlepiej. Co za pomysł. Nie jestem jakimś wykopaliskiem z epoki kamienia łupanego, by mieć ci za złe tę odrobinę zabawy. Przecież oboje jesteśmy dość nowocześni, by nie tylko takich hołdów, jakie ci składa ten sympatyczny człowiek, lecz i nieobowiązującego flirtu nie uważać za grzech.
— Flirtu?…
— No pewnie. Jest to taka sama rozrywka, jak taniec, jak pływanie, jak… czy ja wiem… W ogóle nie widzę w tym nic zdrożnego… Zwłaszcza jeżeli się ma do tego partnera, czy partnerkę z odpowiedniego towarzystwa.
Monika zamyśliła się:
— Dziwne rzeczy mówisz. Nigdy nie przypuszczałam, że możesz mieć o tym tak… liberalne zdanie.
— Bo też to nie jest żaden liberalizm.
— A jednak…
— A jednak co?
— Tak surowo potępiłeś panią Kasię.
— No ba, tam nie było mowy o flircie. To już zupełnie inaczej się nazywa, moja droga, Zresztą… Powiem ci szczerze, że najbardziej w jej romansie raził mnie ten jej obrzydliwy amant. Wstrętny typ. Może nie potępiłbym jej tak kategorycznie, gdyby chodziło, powiedzmy, o Jotarskiego, albo kogoś na tym poziomie. Jeżeli zaś byłby to tylko flirt, nie miałbym jej nic do zarzucenia. Rozumiem przecie dobrze, że każda kobieta chce się podobać, że niezbędna dla niej jest atmosfera męskiego zainteresowania, adoracji i tak dalej.
Wzruszył ramionami:
— To przecież nikomu nie szkodzi.
— Ale skąd przyszło ci to tak nagle?
Justyn dojrzał w jej oczach podejrzliwość i odpowiedział z naciskiem:
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/218
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.