— Wcale nie nagle. Chciałem ci to wyraźnie powiedzieć, bo na dancingu odniosłem wrażenie, że krępuje cię obawa mojej rzekomej zazdrości. Owszem, przyznaję, jestem zazdrosny, ale nie do tego stopnia, by mieć coś przeciw towarzystwu takiego dżentelmena, jak Jotarski, który na pewno nigdy nie posunąłby się we flircie poza granice przyzwoitości.
Monika milczała, więc mówił dalej:
— To jest typ człowieka, któremu można ufać, przynajmniej o tyle, że nie pozwoli sobie na żaden nietakt. Przyznam ci się, że nawet podoba mi się jego zachwyt, jaki okazuje tobie.
Zaśmiał się i dodał:
— Może to drażni trochę moją ambicję, może podnieca moją dumę, że właśnie ten skarb jest moją własnością.
Monika przysunęła się doń i oplotła ramionami jego szyję:
— Twoją i tylko twoją, na zawsze twoją — szepnęła.
Zacisnął szczęki, by nie wybuchnąć tą całą czułością, która się w nim nagromadziła, by nie porwać jej w ramiona i nie nasycić się znowu jej miłością i swoją.
— Tak, tak… kochanie — pocałował ją w czoło. — Tylko moją… A teraz czas spać. Późno. Ty jesteś zmęczona, ja też… Dobranoc, kochanie.
— Dobranoc — zgodziła się bez protestu.
Nazajutrz podczas obiadu Justyn przeglądał korespondencję, którą zastał po powrocie z plaży. Było tego dość dużo. Wreszcie odłożył listy i westchnął:
— Będę musiał na dzień lub dwa wpaść do Warszawy.
— Stało się coś?
— Nie, tylko chodzi o uzgodnienie pewnych rzeczy w urzędzie budowlanym… Takie różne wątpliwości dotyczące przepisów… Przepisy nie są dość jasne i można je rozmaicie interpretować…
— Więc napisz do nich.
— Nie, to jest nie wystarczające. Żałuję, że na te parę dni zostawić cię muszę samą…
— O nie! Ja jadę z tobą — zaprotestowała żywo.
— Nie miało by to sensu, kochanie. Tłuc się dwie noce w pociągu. A w dodatku taka śliczna pogoda. I co z pensjonatem. Nie dostaniemy później tak wygodnego locum. Wiesz, jakie tu
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/219
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.