Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To znaczy, że na próżno przyjechałam?
— Tego nie mówię.
— Ale pani mi nie zechce dopomóc?
— Przeciwnie. O ile Marek zechce mój pogląd wziąć pod uwagę… Ja zrobię wszystko.
— Dobra z pani dziewczyna. Bóg to pani wynagrodzi tym, co dla każdej z nas, dla każdej kobiety jest najważniejsze na ziemi: kochającym i kochanym mężczyzną.
Na wargach Janki zjawił się smutny uśmiech.
— Mnie już tym nie wynagrodzi — szepnęła tak cicho, że panna Agata nie dosłyszała i mówiła dalej:
— Może to pani wydać się dziwnym, iż podobne zdania wygłasza taka zdawało by się programowa stara panna, jak ja. Ale i ja kiedyś byłam młoda, panno Janko. Byłam młoda i niestety los przetoczył się po mojej młodości, po nadziejach, po marzeniach… Przetoczył się, pogruchotał wszystko, wgniótł, wdeptał w ziemię… Chodźmy, przejdziemy się… Noc dziś księżycowa. Opowiem pani coś z mojej przeszłości, a opowiem po to, by pani przekonała się, że życie bardzo niebogaty i bardzo nieurozmaicony ma repertuar, gdy chce komuś dać szczęście, lub szczęście odebrać…
Wyszli z izby. Świat był zalany rtęciową srebrzystością księżyca, zimnym i ciężkim blaskiem, który zdawał się pokrywać jak szkliwo znieruchomiałe drzewa, łąki i pola.
Szły obok siebie i czy to w nastroju tej nocy cichej, czy pod wpływem wspomnień, szorstki głos panna Agaty złagodniał, zmiękł, wysubtelniał. Długa to była opowieść, chociaż jej treść w paru zdaniach zamknąć by można, ale stare serce panny Agaty chciało, pragnęło, musiało otworzyć wszystkie swe skrytki, wszystkie na wiele rygli zamknięte drzwi, od lat, a może i nigdy nie otwierane, a młode serce Janki chłonęło te tajemnice, te w żywej duszy zmunizowane uczucia, chłonęło chciwie, szukając w sobie bolesnych oddźwięków, potworzeń i własnych smutnych prawd.
Wracały późno i już na progu panna Agata skończyła w zamyśleniu:
— Dawno to było… On już nie żyje, ona nie żyje. Zostałam tylko ja.