Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki, lecz skierowany właściwie do obojga. Marek pisał krótko, żartobliwie i wesoło. Dziękował za portret, twierdząc, że teraz „pojaśniało mu w Zapolu“.
Monika czytała list głośno przy ciotce Agacie i przy Justynie, bo staruszkowie swoim zwyczajem poszli zdrzemnąć się po obiedzie.
— Jeśli chcesz odpisać — zwróciła się do Moniki panna Agata — to się pośpiesz: za dwie godziny wysyłam furmankę do miasteczka. Zabraliby i list.
Monika jednak nie miała ochoty:
— Pan Justyn odpowie i za siebie i za mnie — powiedziała prosząco. — Na wsi taki mnie ogarnia piórowstręt…
— Dobrze, już zabieram się do pisania — chętnie zgodził się Justyn i poszedł do siebie.
— Myślę — odezwała się po jego wyjściu panna Agata — że ów Marek wolałby jednak dostać list od ciebie.
— To cioci się zdaje. Przecież ciocia wie, że oni z Justynem to tacy przyjaciele, że jeden za drugiego skoczyłby w ogień, a pisują do siebie prawie codzień.
Tymczasem Justyn pisał. O Kopance, o pannie Agacie, o sobie i pomyślnych zmianach w swoim usposobieniu, lecz najwięcej o Monice. Z pedantyczną ścisłością powtarzał to wszystko, cokolwiek o Marku mówiła, a że mówili o nim godzinami codziennie, zebrało się tego sporo i list spęczniał do czterech arkusików. Na zakończenie nie zapomniał i o serdecznych pozdrowieniach dla panny Janki, dla której zawsze miał dużo sentymentu i szacunku.
W dwa dni później Justyn i Monika wybrali się po południu do Kmitowej Baszty. Pogoda była śliczna, w świeżym lecz rozgrzanym powietrzu ani jeden listek nie drgnął. Nisko nad ziemią śmigały jaskółki.
— Weźcie parasol — powiedziała, żegnając ich, ciotka Agata — bo może być deszcz.
— Żartuje ciocia! — rozejrzała się Monika. — Niebo czyste, jak łza. Nie ma najmniejszej chmurki.
I poszli. W połowie drogi Monika przypomniała sobie:
— Szkoda, żeśmy nie wzięli latarki. W podziemiach jest bardzo ciemno.