Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być anonimowym szeregowcem, po raz pierwszy odnalazł siebie, Justyna Kielskiego, i to napełniło go radością.
Nie czas jednak było na rozmyślania. Kapral Domaszewski zaczął objaśniać konstrukcję karabinu maszynowego i pokazywać jak należy obchodzić się z tą bronią. Podczas krótkiego, bo zaledwie półmiesięcznego przeszkolenia w kadrze nie uczono ich tego. Po wykładzie kapral egzaminował podkomendnych kolejno. Najlepiej wypadł egzamin szeregowca Duchonia. Okazało się, że w cywilu był on czeladnikiem ślusarskim i pracował w arsenale. Gdy i odpowiedzi Kielskiego okazały się dobre, a jego próby manipulowania przy maszynce też nie zawiodły, kapral zapytał:
— Jesteście studentem?
— Studiuję architekturę, panie kapralu.
— W Warszawie?
— Tak jest, panie kapralu.
— No, to jeżeli obaj wrócimy z tej wojny, będziemy kolegowali.
— Niezmiernie jestem rad, panie kapralu — szczerze wybuchnął Kielski.
— Właściwie studiuję rolnictwo, ale zamierzam również zapisać się na architekturę. Będziemy kolegami.
Wyciągnął do Justyna dużą, silną rękę.
Niebo nad lasem zaróżowiło się.
— Już niedługo słońce wzejdzie — powiedział kapral Domaszewicz. — Zdrzemnę się godzinę.
Położył sobie jeden z plecaków jod głowę i po chwili już spał.
— Morowy chłop — szepnął z uznaniem szeregowiec Duchoń.
Justyn w milczeniu przyglądał się spalonej na brąz twarzy śpiącego.
Wkrótce po wschodzie słońca odezwały się baterie nieprzyjacielskie, zaś po trzygodzinnej kanonadzie bolszewicy ruszyli od ataku. Wzdłuż całej linii zaterkotały karabiny maszynowe. Kapral Domaszewicz bez pośpiechu kierował swój, przeważnie na grupki, ciągnące biegiem „Maksimy“.
— Najważniejszą jest rzeczą — tłumaczył — unieszkodliwić ich maszynki, zanim zdołają je umieścić i okopać.