Nie znając ni praw, ni granic,
Ludzi i Boga ma za nic!“ —
Głos zmilkł — a wtém z trzaskiem gromów,
Ziemia wstrząsa się, rozpada,
I z bezdennych jéj rozłomów
Leci czarnych psów gromada,
I z ognistym biczem w dłoni.
Czarny jeździec do pogoni.
„Na tu! na tu! heco! heco!“
Klaskiem, wrzaskiem, huczy puszcza;
Gończe skomlą, charty lecą,
Jeździec głosem je poduszcza.
Tuż, tuż, z tyłu — już dopada —
„Uchodź, uchodź! albo biada!“
Pan się porwał, śpiął rumaka,
Rumak skoczył — i w podskoku
Zawisł w górze — i w obłoku,
Pędem wichru, lotem ptaka,
Leci, leci — a tuż wściekła,
Ślad w ślad za nim, psiarnia piekła.
Już, już, zda się, już go chwyta —
Z paszcz dym bucha, ogień świeci;
Już chce szarpać — wtém z kopyta
Koń się pomknie, i znów leci —
I nie stanie w pędzie wiecznym,
Aż na sądzie ostatecznym.