Kiedyż znów, kiedy, w dzikich dąbrowach
Będziem jelenie ścigać na łowach,
Na rączym koniu, z sercem wesołém,
Z swobodną myślą, z psem i sokołem!
„O! jak tu smutno liczyć czas życia
Na pogrzebowe zegarów bicia,
Albo go mierzyć, patrząc na mury,
Jak kirem po nich cień pełza bury! —
W polu skowronek głosił mi zorzę,
Hasło wieczoru gil świstał w borze: —
O! piękne lasy! o! czyste pola!
Tu choć król mieszka — dla mnie niewola!
„Kiedyż znów, kiedy, ujrzę blask świtu
Z oczu Heleny, z niebios błękitu?
Kiedyż znów, kiedy, wracając z boru,
Odetchnę wolno wonią wieczoru,
I witający, i powitany,
U nóg Jéj złożę łup pozyskany,
I znów jak niegdyś, wzrok Jéj dobroci —
Kiedyż, ach! kiedy, szczęście mi wróci?“ —
Ledwo śpiew przebrzmiał ostatniemi słowy.
Słuchaczka jeszcze nie podniosła głowy,
Nie oschły jeszcze łzy lśniące w jéj oku.
Gdy usłyszała szmer bliskiego kroku —
Jakób Fitz-Jakób stanął przy jéj boku.