Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/206

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Kiedyż znów, kiedy, w dzikich dąbrowach
    Będziem jelenie ścigać na łowach,
    Na rączym koniu, z sercem wesołém,
    Z swobodną myślą, z psem i sokołem!

    „O! jak tu smutno liczyć czas życia
    Na pogrzebowe zegarów bicia,
    Albo go mierzyć, patrząc na mury,
    Jak kirem po nich cień pełza bury! —
    W polu skowronek głosił mi zorzę,
    Hasło wieczoru gil świstał w borze: —
    O! piękne lasy! o! czyste pola!
    Tu choć król mieszka — dla mnie niewola!

    „Kiedyż znów, kiedy, ujrzę blask świtu
    Z oczu Heleny, z niebios błękitu?
    Kiedyż znów, kiedy, wracając z boru,
    Odetchnę wolno wonią wieczoru,
    I witający, i powitany,
    U nóg Jéj złożę łup pozyskany,
    I znów jak niegdyś, wzrok Jéj dobroci —
    Kiedyż, ach! kiedy, szczęście mi wróci?“ —

    XXV.

    Ledwo śpiew przebrzmiał ostatniemi słowy.
    Słuchaczka jeszcze nie podniosła głowy,
    Nie oschły jeszcze łzy lśniące w jéj oku.
    Gdy usłyszała szmer bliskiego kroku —
    Jakób Fitz-Jakób stanął przy jéj boku.