Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/190

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Leżą i wiszą, rdzą krwawą okryte,
    Katnie topory, i miecze zużyte,
    I różne sprośnéj tortury narzędzia,
    Na których wzmiankę blednie kat, i sędzia;
    Dzieła rąk mistrzów, co przez wstyd sumienia
    Sami im nadać nie śmieli imienia. —
    Stanęli wreście u nisko sklepionych
    Drzwi, na wrzeciądze i rygle zamknionych;
    Brent w ręce barda pochodnię swą złożył,
    Dobrał klucz, zgiął się, i zamek otworzył.
    Weszli do środka: — było to więzienie,
    Posępne ściany i mroczne sklepienie,
    Nie loch jednakże: bo dzień do komnaty
    Z okien u góry wciskał się przez kraty.
    I na podłodze kobierzec rozpięty,
    I starożytne obicia i sprzęty,
    Świadczą, że w pośród tych murów obwodu,
    Jest miejsce więźniów wysokiego rodu.
    „Zostań tu śmiało! nikt cię nie pośledzi —
    Rzekł Brent. — „aż lekarz znowu go odwiedzi.
    „Sam król, jak słychać, przykazał surowie
    „Jak najtroskliwiéj dbać o jego zdrowie.“ —
    Spórzał ku łożu, potrząsł smutnie głową,
    I wyszedł: — rygle skrzypnęły na nowo.
    Zbudzon ich brzękiem ze snu, czy z dumania,
    Chory pół ciałem podniósł się z posłania;
    Zdziwiony Allan, w twarzy niewolnika
    Poznał — nie pana swego, lecz Rodryka!
    Bo przybyłego z gór pytać o panu,
    Wzięto za barda Alpińskiego klanu.