Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czarownik wczoraj, gdy noc już zapadła,
Uległ, czekając na sny i widziadła.
Wódz śpi w pobliżu. — Lecz patrz! patrz na prawo!
Widzisz go, mnicha! z jak dumną postawą
Pnie się na ową skałę przed wąwozem,
I stanął we mgle nad śpiącym obozom!
Patrz! czyż się istnym nie zdaje szatanem
Nad polem bitwy trupami zasłaném,
Lub czarnym krukiem, co patrząc jak szczwacze
Płatają w lesie sarny lub rogacze,
Czeka swéj części, i ważąc się kracze[1]“?

maliz.

— „Dość już, dość tego! — kto inny, Normanie.
Za złąby wróżbę wziął twe przyrównanie.
Lecz dla mnie wróżba i wiara jedyna,
Jest w dzielnym wodzu i w męztwie Alpina.
A nie tam w jakimś obrządku pogańskim,
Albo, co gorsza, w tym synu szatańskim! —
Lecz któż to przy nim? — Ha! wódz, wsparty dzidą!
Patrz! zchodzą na dół — naprzeciw nam idą.“

VI.

I gdy zchodzili, w pół mową, w pół krzykiem,
Mnich uroczyście tak mówił z Rodrykiem.
„Rodryku! straszna to rzecz i zuchwała,
„Dla duszy w pętach śmiertelnego ciała,
„Kiedy krew w sercu wre ogniem lub krzepnie,
„Gdy wzrok z przestrachu słupieje i ślepnie,

  1. Wszystkie obrządki myśliwskie odbywały się dawniéj z wielką uroczystością; lecz najuroczystszém było płatanie i podział zwierzyny. Leśnicy i dojeżdżacze mieli prze-znaczoną sobie część pewną mięsa, stosownie do gatunku zwierzyny: psom oddawano wnętrzności, i aby podział jak najogólniejszym uczynić, część ich zawieszano na drzewach dla ptaków.