Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXIV.

Nie tak, Balkwidrze! wzdłuż zeschłych twych jarów
Szerzy się płomień pastuszych pożarów[1],
Gdy jako morze wichrami pędzone,
Tocząc kłębami swe fale czerwone,
W ciemnościach nocy, tłem krwawéj purpury
Rumienią lasy, jeziora i góry:
Jak dziś w tych jarach, gdzie Norman przebiega,
Wieść się o wojnie i krzyk jéj rozlega.
Ujrzały gońca i godło Alpinu,
Smug Loch-Voilu i bór Loch-Doinu;
Pędził jak biegacz do mety wyścigu,
Po grząskich brzegach strumienia Balwigu;
Znikł w gęstych gajach zielonéj leszczyny,
W głębi szerokiéj Strat-Gartnu doliny,
I biegł, aż póki jak jeden mąż zbrojny,
Cały klan Alpin nie powstał do wojny:
Od starca, który, choć młodzian z zapału,
Wsparty na włóczni krok sunie pomału,
Do pacholęcia, co strzałą i łukiem
Wojował chyba z gołębiem lub krukiem.
Z gór, z dolin, z lasów, w pół chodem, wpół biegiem,
Śpieszą z osobna, kupami, szeregiem:
I jak potoki, wezbrane po burzy,
Łączą w dolinach swój nurt, i śród wzgórzy
Pędzą z rosnącą potęgą i szumem:
Tak ci, mąż z mężem, tłum łączy się z tłumem,

  1. W Szkocyi wypalają zwykle zeschłe trawy i wrzosy na pastwiskach, aby na ich miejsce świeża porosła murawa. Ma to, zwłaszcza w nocy, pozór wulkanicznego wybuchu.