Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXII.

Powoli jednak pled zrzucał weselny,
Zlękły widokiem bladości śmiertelnéj
Lic swéj małżonki, i błędnym jéj wzrokiem;
Aż łzy jéj wreście lunęły potokiem,
Łzy zdolne serce kamienne rozczulić,
Których on nie mógł ni dzielić, ni tulić! —
Więc by nie spotkać drugiego spójrzenia,
Puścił się z góry wzdłuż brzegów strumienia,
I ani pierwéj obejrzał się w biegu,
Aż gdzie zdrój wpada w jezioro Lubnegu.
Lecz ach! co w sercu, co w duszy się działo!
Gdy wspomniał szczęście, co dziś go czekało:
Jéj z rana piękność, nadzieje i radość,
I łzy co widział, i rozpacz, i bladość! —
Z rzewnym się żalem kochanka mieszały
Obrazy bojów, i męzka chęć chwały,
I dzikie męstwo, co serce górala
Na widok wroga wściekłością zapala,
I pamięć braci i niebezpieczeństwa,
I ach! nadzieja, że z pola zwycięztwa
Wróci okryty chlubnemi znamiony,
Spocząć w objęciach kochanki i żony! —
W tych myślach Norman, przez bagna i niwy,
Pędził wciąż prosto, jak strzała z cięciwy,
Aż smutne myśli i chlubne marzenia,
Zlały się w piosnkę wspólnego natchnienia.