Z nauk to tylko wyczerpnął, co draźni
Gorączkę myśli i szał wyobraźni.
W zawiłych księgach zatopiony cały,
O czarnoksięstwach i gusłach kabały,
Ginął w badaniach, których tajemnica
Jątrzy ciekawość i dumę podsyca.
Aż wysilony daremnym zapałem,
Z zbłąkaną myślą i sercem schorzałém,
Porzucił klasztor, i sam jeden znowu,
Osiadł w pustyni śród skał Benharrowu.
Tam syn widziadła, sam wierząc w swe czary,
Wywołał z pustyń ich duchy i mary[1].
W nocach, przy świetle księżyca promieni,
Marząc nad spadem wezbranych strumieni,
Patrzał w nie póty, aż z pary lub z piany,
Nie powstał przed nim duch wywoływany.
We mgłach porannych, on widział nad skały
Olbrzymią wiedmę gór, w szacie swéj białéj;
Lub w zapłonionych rumianą jutrzenką,
Rycerza-Ducha z zakrwawioną ręką.
W poświstach wichrów, on słyszał z pod ziemi
Głosy umarłych, i rozmawiał z niemi;
Albo na przyszłych polach bitw odległych,
Przeglądał klęski i stosy poległych.
Tak gardząc światem, od świata wzgardzony,
Tworzył sam sobie swój świat niewcielony.
Jedno go tylko, niedzielone wzajem,
Uczucie z ludzkim łączyło rodzajem:
- ↑ Cała ta strofa odnosi się do miejscowych podań i przesądów górali szkockich.