Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stawiony z drzewa, jakie w okolicy
Najłatwiéj mieli spieszni budownicy.
Pnie smolnych sosen i surowych dębów,
Sklutem zaledwo ściosane u zrębów,
Ocięte z sęków, lecz korą odziane,
Na wzrost wysoką tworzyły w krąg ścianę,
Któréj szerokie czeluście i szpary,
Zmieszany z gliną zatykał mech szary.
Z drzew cieńszych sosen, odartych z swéj kory
Belki i krokwie, spojone u góry,
Dzierżą nad domem dach jego poziomy,
Wiązany z snopków gałęzi i słomy.
Obok drzwi domu, dwa z darni siedzenia
Wiejski nad gankiem przysionek ocienia,
Pokryty korą z gładkich lip surowych.
Wsparty na białych kolumnach brzozowych,
Po których dłonie Heleny pieszczone
Puściły wiankiem powoje zielone,
I girlandami osnuły w około
Bluszcz i barwinek kwitnący wesoło,
Co się tak wdzięcznie swym kwiatem rumieni,
Że go lud prosty zwie: Panną w zieleni;
I inne ziela, co liśćmi wiotkiemi
Pną się do góry, lub pełzną po ziemi.
Pod tym przysionkiem stanąwszy dziewica,
Rzekła, z uśmiechem odwracając lica:
„Wzywaj, rycerzu, swéj Damy i Świętych,
I wstępuj śmiało do progów zaklętych!“ —